Oryginalnie zaaranżowany, inteligentny Satanistyczny Death Metal! Światowe wydanie przez Animate Records ukazało się jako slipcase i zawiera dodatkowy utwór- cover GRAVE! W składzie Seth (BEHEMOTH, VESANIA)!
Recenzja z Metal.pl:
Death metal wyrósł w naszym kraju do rangi muzyki narodowej. Kolejne albumy Vadera, Decapitated czy Behemotha to istna klasa światowa i dzieła wyznaczające często muzyczne trendy. Nazwy takie jak Hate, Trauma czy Azarath mówią same za siebie. A to ledwie wierzchołek góry lodowej! Każda praktycznie wydana płyta rodzimego śmierć metalowego bandu to przynajmniej niezła porcja muzyki. Nie inaczej jest z trzecim albumem ekipy z Opoczna.
Jest szybko, jest brutalnie, jest ciężko. Growl, blasty, nisko nastrojone gitary i bas. Podstawa death metalu. Ale panowie nie ograniczyli się tylko do tego niezbędnego minimum - wpletli w stworzone przez siebie muzyczne struktury klimat. Budowany przez melodyjne riffy w tle i pokręcone sola. Przez doskonałe teksty i niby monotonne, wprowadzające w opętańczy trans wokalizy. Obrazujące chorobę, obłęd, szaleństwo. Muzyka błądzi po najskrytszych zakamarkach umysłu wnosząc weń skrzywione wizje. Zupełnie jak okładka albumu.
Kawał świetnej roboty odwalili tutaj też wioślarze - Patrick Seth Bilmorgh (szerszej publice znany zapewne dzięki występom w Behemocie) i Nameless Immenus - to oni nadają tutaj dynamiki i melodyki pędzącymi riffami i co jakiś czas wykręcają szalone solówki przenoszące nas w wyższe stany świadomości. Dzięki temu materiał jest szybki a przy tym zupełnie nieobliczalny. Kontrastuje z nimi wokal Bleyzabela - cały czas taki sam, hipnotyczny growl. Facet wyrzuca z siebie kolejne porcje tekstów coraz bardziej przykuwając uwagę słuchacza i wprowadzając w pewien rodzaj transu a w tle cały czas młóci sekcja, dzięki której muzyka rośnie i potężnieje. Nie wychyla się na pierwszy plan, lecz cały czas posłusznie leci przed siebie nadając całości złowieszczego wyrazu. Gdzieniegdzie między regularne kompozycje wpleciono klimatyczne przerywniki - a to bicie dzwonów, a to "ostatnie prawdziwe słowo Chrystusa", to znowu jakieś tajemnicze melodie. Głównych utworów jest 8, w tym cover zespołu Bulldozer pt. "IX". Całość jest przemyślana, dobrze rozplanowana, nie ma tutaj zupełnie miejsca na nudę czy wtórność. Muzyka leci do przodu, jest szybka a przy tym klimatyczna.
Nomad udało się stworzyć niebanalne dzieło, frapujące swoją chorą atmosferą i metaforycznymi lirykami a przy tym dobre do machania bańką i wykrzykiwania kolejnych frazesów wraz z wokalistą. Dzieło kompletne, gdzie wszystko jest na swoim miejscu a całości słucha się z niekłamaną przyjemnością i ma ochotę od nowa wciskać play. Dobry, solidny album. Ja słucham dalej:)