Debiutancki album załogi ze Szczecina grającej brutalny death metal!!! Na dokładkę cover DEICIDE!!!
Metalrulez (7/10):
Materiał Demon Vomit dostałem do recenzji niejako przypadkiem i od pierwszego przesłuchania wpadł mi w ucho, a sam tytuł „Brutal Blasphemy” świetnie oddaje zawartość tego krążka, zarówno pod względem ideologicznym jak i muzycznym, jako, ze muza brutalna, całkiem zdrowo zahaczająca o pierwsze wydawnictwa Glena Bentona, a teksty to czysty kop w morde judeo-chrześcijańskiej religii. „Sign The Covenant” to krótki, treściwy utwór naładowany blastami jak sernik cioci rodzynkami. Chociaż nie stroniący od pewnych zwolnień do średnich temp i właśnie te średnie tempa najbardziej mnie przekonują. Kolejny „Holy Bible – River OF Shit” … cóż tu mam pewne zastrzeżenia, do kompozycji. Niezbyt podobają mi sie fragmenty w rytmach „przytupowych” znanych z wielu produkcji grindowych, lecz to już raczej mój osobisty odbiór, w końcu każdemu się nie dogodzi, natomiast kilka fragmentów z pierwszoplanowym basem w tym numerze muszę chłopakom zaliczyć na plus. Kolejnym utworem jest „Bleeding JHWH” i tutaj dynia aż sama rwie się do wywijania młyńców. Numer jest ciekawie zaaranżowany i tak chwytliwy, że pod sceną musi powodować niezły młyn. Po tej nawałnicy dźwięków mogących zdewastować każdy normalny mózg, na szczęście słuchacze takiej muzy normalnych mózgów nie posiadają, następuje intro. „Ecco Homo” zostało zmontowane z fragmentu filmu „Killer Nun” gdzie zakonnice śpiewają jakąś pieśń do Boga i fragmentu pornola. Efekt jest świetny, jest to prawdziwe zderzenie sacrum z profanum. Żeby zostać przy temacie zakonnic kolejnym numerem jest „Anal Nun” zaczynający się jak rozpędzony walec z ciekawie zagrywającymi gitarami. Jak dla mnie jest to jeden z najlepszych numerów na płycie, dość zróżnicowany, wolniejszy od reszty, z ciężka perkusja, zdecydowanie ciekawymi riffami i prawie melodyjnym wokalem. Hhehehhe nie dajcie sie jednak zwieść, wokal to rodowity growl, bardzo ciężki i głęboki. Natomiast „Demon Vomit” to juz prawie czysty Deicide…. przynajmniej w pierwszej połowie utworu, dla jednych będzie to atutem, dla innych wręcz przeciwnie, ale wam zostawiam już to do rozstrzygnięcia. Na pewno na pochwałę zasługuje aranżacja tego numeru sprawiająca, że nie wieje z niego nudą w żadnym momencie. „Holy Trinity Drawned In Shit” to dość melodyjny jak na Demon Vomit utwór, z ciekawie zaaranżowanymi zmianami temp. W „Mother Of God Broken By Dick” na dzień dobry dostajemy w pysk nawałnicą blastów, by po chwili odsapnąć w średnich rytmach, przed kolejnymi blastami. Mimo krótkiego czasu trwania utworu chłopakom udało się zmieścić w nim kilka umiejętnie zaaranżowanych zmian tempa. Natomiast „Jesus The Shit-Eater Christ” to jedna z lepszych kompozycji na tym matexie, szczególnie dobrze brzmiąca w zwolnieniach. Ostatnia autorska kompozycja na tym albumie to „Hanging Priest”. Utwór do którego powstał bardzo „miły” teledysk, który wciąż możecie sobie poszukać na Youtube. Muzycznie zaś jest to najdłuższa na płycie, bo prawie 9 minutowa kompozycja, rozpoczynająca się intrem przechodzącym w typowe dla Demon Vomit rytmy. Zastanawia mnie tylko dlaczego ten utwór trwa tak długo. Owszem nie nudzi się, jest dobrze zaaranżowany, lecz spokojnie można by było przyciąć go do 5 minut bez żadnej straty dla słuchacza. Natomiast zakończenie utworu psychodelicznymi dźwiękami fortepianu zdecydowanie do mnie przemawia. Na koniec chłopaki serwują nam jeszcze cover… tak oczywiście… DEICIDE !!!! I to jednego z moich ulubionych numerow „Dead By Dawn”. Nie musze chyba wspominać, że cover idealnie współgra z kompozycjami autorskimi Demon Vomit. Co więcej dopiero tutaj chłopaki pokazują, jak dobrymi są instrumentalistami, gdyż materiał autorski nie obfituje w techniczne zagrywki, tylko wali prosto w mordę. Natomiast sam cover jest dość wierny oryginałowi, zazwyczaj za tym nie przepadam, lecz to jeden z wyjątków… Mocny kop na zakończenie. Zdecydowanie musze przyznać, że Demon Vomit na „Brutal Blasphemy” odwala kawał dobrej roboty, może trochę schematycznej, z masą ogranych patentów, lecz świetnie się tego słucha, bo ta muza ma kopa i serce mimo dość selektywnej produkcji. Jak dla mnie matex jest in plus i najlepiej brzmi w średnich tempach, gdzie też najwięcej się dzieje. Czekam z nadzieją na dalszy rozwój zespołu, bo potencjał chłopaki mają spory.